Translate

środa, 29 lipca 2015

Voima


Lato było wtedy bardzo burzliwe. Co noc nad Kowalowe Pole nadciągały gęste, ciemne chmury niesione wiatrem, który wzmagał się z chwili na chwilę. Każdego wieczoru panującą na skraju wioski ciszę przerywały raz po raz podmuchy powietrza wzbudzające szelest liści na leśnych drzewach. Gęste i ciężkie powietrze zastygało nad ziemią. Niejednokrotnie zdawało mi się, że cały świat na chwilę wstrzymał oddech, by później móc wyrazić potęgę natury całą jej mocą. Tamtej nocy poderwałam się z łóżka, obudzona grzmotem. Wiało na tyle mocno, że stare okna nie oparły się sile żywiołu i do mojego pokoju wdarło się chłodne, lecz rześkie powietrze. Ach, zapach ozonu, deszczu i wiatru... To bardzo przyjemna mieszanka, ale chciałam ani powodzi ani huraganu. Podeszłam do okna i po chwili siłowania się, zamknęłam je.Zawsze lubiłam podziwiać gwałtowne zjawiska pogodowe. Za każdym razem oglądanie show matki natury fascynowało mnie tak samo. Tym razem również nie mogłam się oprzeć pokusie i wyjrzałam za okno. Gałęzie bujały się zgodnie z rytmem wichury, słyszałam, jak deszcz siecze w dach, a spływająca woda bębnił w rynnie. Kolejny piorun rozdarł mroczne niebo. I wtedy go zobaczyłam. To przeklęte ptaszysko. Siedział tam sobie jakby nigdy nic, z czarnymi przemoczonymi piórami. Zdawał się mieć w nosie to, że szaleje nawałnica. Gapił się na mnie, do dzisiaj pamiętam to spojrzenie małych, paciorkowatych oczu.
Wtedy poczułam się bardzo nieswojo. Przesunęłam się w bok, a ptak przekręcił swój łebek nadal się na mnie patrząc. Kucnęłam licząc na to, że gdy ptaszysko straci mnie z pola widzenia, to sobie poleci. Spokojnie policzyłam do dziesięciu i wstałam. Omal nie dostałam zawału, to pierzaste stworzenie niemal przykleiło się do szyby usiłując zajrzeć do pokoju! To była pierwsza tak dziwna sytuacja w moim życiu. Słyszałam o tym, że kruki są inteligentne, ale ten wydawał się najzwyczajniej w świecie stuknięty, a ja poczułam się jak ofiara stalkera albo postać z horroru. Zapukałam w szybę, a ten gnojek w ogóle nie zareagował. Zasunęłam więc zasłony, po czym wgramoliłam się do łóżka, szczelnie owinęłam kołdrą i kołysana odgłosem padającego deszczu, zasnęłam.
A śniły mi się czarne, przemoknięte kruki.
***
- Dobry Boże, dziecko, wstawaj!Niechętnie podniosłam głowę z ciepłej poduszki, a z jeszcze większym oporem otworzyłam oczy. Zobaczyłam moją mamę stojącą w drzwiach pokoju. - Ale dlaczego? - zapytałam. - Bo już jest po trzynastej! - fuknęła mama. - To, że masz wakacje nie oznacza, że możesz gnić w łóżku do południa! Masz ponad dwadzieścia lat, a śpisz jak niemowlak! - Mamooo... - jęknęłam, nakrywajac głowę poduszką. No cóż, lubiłam spać. Gdyby można było spać za pieniądze, to byłabym milionerką. - Rusz się wreszcie, zjedz śniadanie i ogarnij się. Musisz iść poszukać Samuela, nie wrócił na noc do domu.To mnie zaniepokoiło. Wynurzyłam głowę z pod poduszki i zapytałam:- Jak to? Przecież w nocy niemal niebo się urwało, a on nie wrócił?- Evne, Samuel to dorosły, mądry kocur. Nie dramatyzuj. - mama z niecierpliwością machnęła ręką - Pewnie schował się w jakiejś opuszczonej dziupli. Tak czy inaczej... - spojrzała na mnie groźnym wzrokiem, którego mocy nie osłabiły nawet szkła eleganckich okularów. Odruchowo się skuliłam - Pora się ruszyć. Spacer dobrze ci zrobi. A po powrocie pomożesz mi w zaprawianiu wiśni.
Cóż, mama nie zdawała sobie sprawy z tego, że wiśnie będą musiały poczekać.Naprawdę długo poczekać.
***
Przeskoczyłam kolejny powalony pień. Dopiero wycieczka do lasu pozwoliła mi zobaczyć ogrom niszczycielskiej siły, którą uwolniła nocna burza. Wąska ścieżka była usiana połamanymi gałęziami, z drzew zwisały naderwane konary, co jakiś czas można było natknąć się na drzewo, które poddało się siłom natury.Coraz bardziej niepokoiłam się o Samuela. Samuel to ogromny, czarnym maine coonem, a ja kocham go własne dziecko.Jednak to bydlę w niczym nie przypomina dziecka, bywa wredny i nieposłuszny, a jedyną miłość, jaką okazuje, jest skierowana wyłącznie wobec jego miski z jedzeniem. Czasem zbiera mu się na amory, lecz nigdy nie wiem, czy są to prawdziwe uczucia czy może zwykłe cwaniactwo i chęć wydębienia plasterka szynki. Jedno było pewne: kocur potrafi o siebie zadbać, ale nie byłam pewna, czy pupilowi nie przytrafiło się jakieś nieszczęście.- Kici, kici! Samuel! Ty mały, futrzasty gadzie, gdzie się ukryłeś? - wołałam, lecz odpowiadały mi tylko odgłosy lasu.Skierowałam się w stronę swojego ulubionego miejsca: niewielkiej polany, którą przecinał strumyk. Wiele lat temu mój ojciec zbudował mostek, abym mogła bezpiecznie przechodzić na drugi brzeg strumienia, co oczywiście wnosiło wiele radości w moje życie. Most nad strumyczkiem stał się mi azylem. Tutaj organizowałam przyjęcia dla lalek, a także eleganckie kolacje dla leśnych wróżek (które jakoś nigdy nie raczyły się zjawić). Było to miejsce zabaw dla mnie i dla dzieci z okolicznych wsi. Drzewa okalające polanę wysłuchiwały plotek, którym dzieliłam się ze swoją dawną (i jedyną) przyjaciółką, Wiolettą. Siedząc na mostku po raz pierwszy całowałam się z chłopakiem, a jakiś czas później z tego samego mostka skapywały łzy smutku i porzucenia, mieszając się z wodą ze strumyczka, by przepaść raz na zawsze.Cóż, to było dawno, a ja dorosłam i bez problemu przeskoczyłam strumyk jednym susem, chociaż nie posiadam zbyt długich nóg. Przeglądałam się okolicznym konarom w nadziei, że ujrzę na nich nastroszoną, czarną kulkę futra.Nagle usłyszałam głośne "Krrrraaa!", a z korony drzew wyleciał kruk, który poszybował w dal.- Mrrrau. - zza pnia wyłonił się Samuel, jak zwykle zadowolony z siebie.- Samuel, no nareszcie się znalazłeś! - krzyknęłam uradowana - Chodź do pańci! - powiedziałam z czułością, ruszając w stronę kocura, jednak Samuel, swoim zwyczajem, miał to gdzieś. Obrócił się, machnął puszystym ogonem i skoczył w wysoką trawę.- No co ty?! - zdziwiłam i zaczęłam gonić kota. - Stój, ty kudłaty diable!Zwierzak ani myślał się zatrzymać. Pędził przed siebie, nie zważając na to, że jego pani nie jest dostatecznie szybka i zwinna, aby radzić sobie z gęstymi krzakami. Bardzo szybko nabawiłam się kilku zadrapań, dziurawej koszulki i złego humoru. Samuel droczył się ze mną, kiedy tylko zostawałam w tyle, przystawał, a gdy miałam go na wyciągnięcie ręki, w kilku susach szybko oddalał się ode mnie. Stanęłam w miejscu.- Tak się bawić nie będziemy - krzyknęłam - Jesteś zdrów aż nadto, jak zechcesz wrócić do domu to pamiętaj, że drzwi będą otwarte.Już miałam obrócić się na pięcie i szukać drogi powrotnej, gdy Samuel zaczął żałośnie miauczeć. Zwątpiłam. Wystraszyłam się, że jednak coś mu jest, ale jak niby miałam to sprawdzić, skoro cały czas uciekał?Ruszyłam w kierunku, z którego dobiegł mnie lament kocura. Samuel stał na niewielkim, kamiennym cokole, który znajdował się na środku niewielkiej polany. Tym razem nie uciekał. Rozejrzałam się dookoła. To miejsce było bardzo dziwne, rzekłbym, że nienaturalne. Polana była idealnie okrągła, a drzewa ją otaczające tworzyły zwartą ścianę. Ciężko było mi złapać oddech, ale nie wiedziałam, czy to wina tego miejsca czy mojej marnej kondycji i długiego biegu.Kucnęłam naprzeciw Samuela. Przestał miauczeć, natomiast zaczął miotać ogonem, jak gdyby był zdenerwowany lub zniecierpliwiony. To nie wróżyło niczego dobrego, wkurzony Samuel mógłby z powodzeniem  pełnić funkcję Abbadona.- I co, kocie? Nie podejdziesz?Mrugnął do mnie.No tak, to było głupie pytanie.Wyprostowałam się i ruszyłam w stronę cokołu.Ledwo moja stopa dotknęła kamienia, poczułam, że coś ciągnie mnie w dół. Wszystko stało się czarne, przestałam cokolwiek widzieć.Słysząc swój własny krzyk, zemdlałam. 

piątek, 19 września 2014

Opowiadanie: Nixie


Las tętni życiem. Pełno w nim zwierzyny, dla której każdy dzień to walka o pożywienie i przetrwanie. Korony drzew wznoszą się wysoko ponad ziemią, chwytając życiodajne promienie słońca, a leśne runo roi się od jego małych, pracowitych mieszkańców. Każdy zakamarek leśnej gęstwiny wypełnia zapach żywicy. Mijając kolejne pnie drzew wiesz, czego się spodziewać. Myśliwy szuka tropu zwierzęcia, zbieracze rozglądają się za ziołami, owocami i grzybami.
Nikt nie spodziewa się trafić na coś niezwykłego. 
Nikt nie wierzy w baśnie, bajki i legendy o przedziwnych istotach zamieszkujących las. 
Nikt też nie dopuszcza do siebie plotek o leśnej demonicy zwanej Nixie. Co prawda, babka coś kiedyś gadała... Ale kto by babki słuchał... Że niby jakaś goła elfka siedzi w lesie i dzieci porywa? Zbłąkanym krzywdę czyni? Elfowie nie tacy, owszem, naród przyrodę lubiący, ale cywilizowany, na poziomie. Nie, babka bzdury gadała...

Mściwój był najmłodszym, a zarazem najmizerniejszym synem w rodzinie. Pewnie dlatego powierzono mu przykre zadanie zbioru jagód w pobliskim lesie. Mściwój nie był z tego zadowolony. Gdyby wysłano go na łowy... Łowy to co innego, to fach prawdziwego mężczyzny, można zaimponować sąsiadom, jaką to sztukę się upolowało, a i niejedna panna życzliwym okiem spojrzy. Ale zbieractwo? Phi, dobre dla bab!
Rad - nie rad, chłopak ruszył w drogę. 
Zajęty niewesołymi myślami i poszukiwaniem jagodowych krzaczków, Mściwój szedł przed siebie nie bacząc na drogę. Po kilku godzinach zbierania jagód zorientował się, że nie wie gdzie się znajduje. W panice chłopak zaczął szukać ścieżki, jednak w pobliżu nie znajdował się ani jeden ludzki czy zwierzęcy szlak. Zrezygnowany i przerażony Mściwój szedł przed siebie. Mrok powoli zstępował na las i otulał drzewa aurą tajemniczości. Z ciemnej gęstwiny błyskały ślepia wpatrzone w zbłąkanego wędrowca. Mściwój, pomimo głodu i zmęczenia zaczął biec, potykając się o korzenie drzew.
Nagle wpadł na małą polankę. W oddali (a może wcale nie tak daleko, jak mogłoby się wydawać) zawył wilk.
- Jestem zgubiony! - zakrzyknął Mściwój. Odpowiedziała mu głucha cisza. Po kilku chwilach zrobiło się zupełnie ciemno i chłopak nie był w stanie zrobić ani kroku. Zdawało mu się, że patrzą na niego błyszczące oczy potworów. A może tak było naprawdę? Zganił siebie w myślach, przecież w tym lesie nie ma potworów.
- Człowieku - usłyszał nad swoją głową. Z przerażenia zachwiał się i upadł na ziemię. W koronie drzew coś się poruszyło. Pojawiła się mała iskierka, która powoli się powiększała, dając coraz więcej światła. Jego oczom ukazała się niewiasta - najpiękniejsza niewiasta, jaką kiedykolwiek widział. W dodatku zupełnie naga. Stała na konarze drzewa, a w dłoni trzymała świetlistą kulę. Nie wiedział, czy patrzeć na kobietę, czy może lepiej odwrócić wzrok.
- Człowieku - powtórzyła, po czym zeskoczyła z drzewa i stanęła tuż obok Mściwoja. Chłopak przeląkł się jeszcze bardziej. To nie była ludzka kobieta. Miała szpiczaste, elfie uszy, ogromne źrenice i słabo widoczne, jasnoturkusowe tęczówki. Jej złote włosy były zaplecione w niechlujny warkocz poprzetykany listowiem, trawami i kwiatami.
- Pp... Pani...  - wyjąkał Mściwój, po czym padł na kolana - Pani, nie rób kkrzywdy...
Rozległ się perlisty śmiech.
- Zbłądziłeś, tak? Tak, chłopczyku? - rzekła ubawiona elfka. Chwyciła go za ręce i podciągnęła do góry.
- Tak... Czy... Wie pani może, kędy do domu droga? To znaczy... - zakłopotał się, ponieważ elfka nie mogła wiedzieć, z której wsi pochodzi Mściwój. I tak nie liczył na odpowiedź, prędzej spodziewał się rychłej śmierci.
- Do domu. Do domu młodzian chce. - chichotała elfka - Młodzianowi tańczyć trzeba, a nie do domu iść! - krzyknęła, po czym ciągnąc za sobą Mściwoja zaczęła się razem z nim obracać.
- Ale... - wydukał Mściwój, lecz zagłuszył go wysoki śmiech.
Elfka i Mściwój wirowali w uścisku. Nie słyszał muzyki, lecz czuł, jak gra ona w jego całym ciele. Poczuł, jak zalewa go fala gorąca i namiętności. Miał w ramionach roześmianą, piękną elfkę. Nie wiedział, ile godzin tańczył, jednak nie czuł zmęczenia. Miał wrażenie, że cały świat tańczy razem z nimi. Głód i znużenie zniknęły pod naporem emocji. Chłopak nie chciał wracać do domu. Pragnął do końca swych dni tańczyć z tą leśną boginką.
W końcu Mściwój i elfka padli na leśne runo. Kobieta przybliżyła swoją twarz do twarzy młodzieńca. Ten spojrzał prosto w jej dzikie oczy i poczuł, jak jego już i tak szybkie bicie serca, przyspiesza.
- Teraz będziesz spał, kochany... Będziesz spał... - rzekła, po czym lekko musnęła ustami wargi Mściwoja. Fala euforii rozlała się po jego ciele. Poczuł, że go pochłania i niesie w czarną otchłań...

- O, patrzcie! Tam leży, niby pień zwalony!
Mściwój z jękiem uniósł głowę. Leżał na skraju lasu, wśród gęstej trawy.
- Ty nierobie! - krzyczała jedna z kobiet, które szły w kierunku chłopaka. - Kiej żeś był?! Czemuś na noc nie wrócił?! Gdzie jagody?!
- Matka... - stęknął Mściwój, próbując sobie przypomnieć, dlaczego znalazł się w takim miejscu - Ja... Nie pamiętam...
- Ach tak. - rzekła kobieta, wygrażając pięścią - Już ja wiem, co się stało. Bimber w lesie piłeś, a? Ty łachmyto! Już ja ci pokażę! - krzyczała, po czym złapała syna za koszulę i - ku uciesze gawiedzi - zaczęła ciągnąć go w stronę domu.

Nikt nie zauważył skrytej w koronie drzewa postaci.