Lato było wtedy bardzo
burzliwe. Co noc nad Kowalowe Pole nadciągały gęste, ciemne chmury niesione
wiatrem, który wzmagał się z chwili na chwilę. Każdego wieczoru panującą na
skraju wioski ciszę przerywały raz po raz podmuchy powietrza wzbudzające
szelest liści na leśnych drzewach. Gęste i ciężkie powietrze zastygało nad
ziemią. Niejednokrotnie zdawało mi się, że cały świat na chwilę wstrzymał
oddech, by później móc wyrazić potęgę natury całą jej mocą.
Tamtej nocy poderwałam się z łóżka, obudzona grzmotem. Wiało na tyle mocno, że
stare okna nie oparły się sile żywiołu i do mojego pokoju wdarło się chłodne,
lecz rześkie powietrze. Ach, zapach ozonu, deszczu i wiatru... To bardzo
przyjemna mieszanka, ale chciałam ani powodzi ani huraganu. Podeszłam do okna i
po chwili siłowania się, zamknęłam je.Zawsze lubiłam podziwiać
gwałtowne zjawiska pogodowe. Za każdym razem oglądanie show matki natury
fascynowało mnie tak samo. Tym razem również nie mogłam się oprzeć pokusie i
wyjrzałam za okno. Gałęzie bujały się zgodnie z rytmem wichury, słyszałam,
jak deszcz siecze w dach, a spływająca woda bębnił w rynnie. Kolejny piorun
rozdarł mroczne niebo.
I wtedy go zobaczyłam. To przeklęte ptaszysko. Siedział tam sobie jakby nigdy
nic, z czarnymi przemoczonymi piórami. Zdawał się mieć w nosie to, że szaleje
nawałnica. Gapił się na mnie, do dzisiaj pamiętam to spojrzenie małych,
paciorkowatych oczu.
Wtedy poczułam się bardzo nieswojo. Przesunęłam się w bok, a ptak przekręcił
swój łebek nadal się na mnie patrząc. Kucnęłam licząc na to, że gdy ptaszysko
straci mnie z pola widzenia, to sobie poleci. Spokojnie policzyłam do
dziesięciu i wstałam. Omal nie dostałam zawału, to pierzaste stworzenie niemal
przykleiło się do szyby usiłując zajrzeć do pokoju! To była pierwsza tak dziwna
sytuacja w moim życiu. Słyszałam o tym, że kruki są inteligentne, ale ten
wydawał się najzwyczajniej w świecie stuknięty, a ja poczułam się jak ofiara
stalkera albo postać z horroru. Zapukałam w szybę, a ten gnojek w ogóle nie
zareagował. Zasunęłam więc zasłony, po czym wgramoliłam się do łóżka, szczelnie
owinęłam kołdrą i kołysana odgłosem padającego deszczu, zasnęłam.
A śniły mi się czarne, przemoknięte kruki.
***
- Dobry Boże, dziecko, wstawaj!Niechętnie podniosłam
głowę z ciepłej poduszki, a z jeszcze większym oporem otworzyłam oczy.
Zobaczyłam moją mamę stojącą w drzwiach pokoju.
- Ale dlaczego? - zapytałam.
- Bo już jest po trzynastej! - fuknęła mama. - To, że masz wakacje nie oznacza,
że możesz gnić w łóżku do południa! Masz ponad dwadzieścia lat, a śpisz jak
niemowlak!
- Mamooo... - jęknęłam, nakrywajac głowę poduszką. No cóż, lubiłam spać. Gdyby
można było spać za pieniądze, to byłabym milionerką.
- Rusz się wreszcie, zjedz śniadanie i ogarnij się. Musisz iść poszukać
Samuela, nie wrócił na noc do domu.To mnie zaniepokoiło.
Wynurzyłam głowę z pod poduszki i zapytałam:- Jak to? Przecież w nocy
niemal niebo się urwało, a on nie wrócił?- Evne, Samuel to dorosły,
mądry kocur. Nie dramatyzuj. - mama z niecierpliwością machnęła ręką - Pewnie
schował się w jakiejś opuszczonej dziupli. Tak czy inaczej... - spojrzała na
mnie groźnym wzrokiem, którego mocy nie osłabiły nawet szkła eleganckich
okularów. Odruchowo się skuliłam - Pora się ruszyć. Spacer dobrze ci zrobi. A
po powrocie pomożesz mi w zaprawianiu wiśni.
Cóż, mama nie zdawała sobie sprawy z tego, że wiśnie będą musiały poczekać.Naprawdę długo poczekać.
***
Przeskoczyłam kolejny
powalony pień. Dopiero wycieczka do lasu pozwoliła mi zobaczyć ogrom
niszczycielskiej siły, którą uwolniła nocna burza. Wąska ścieżka była usiana
połamanymi gałęziami, z drzew zwisały naderwane konary, co jakiś czas można
było natknąć się na drzewo, które poddało się siłom natury.Coraz bardziej niepokoiłam
się o Samuela. Samuel to ogromny, czarnym maine coonem, a ja kocham go własne
dziecko.Jednak to bydlę w niczym
nie przypomina dziecka, bywa wredny i nieposłuszny, a jedyną miłość, jaką
okazuje, jest skierowana wyłącznie wobec jego miski z jedzeniem. Czasem zbiera
mu się na amory, lecz nigdy nie wiem, czy są to prawdziwe uczucia czy może
zwykłe cwaniactwo i chęć wydębienia plasterka szynki. Jedno było pewne: kocur
potrafi o siebie zadbać, ale nie byłam pewna, czy pupilowi nie przytrafiło się
jakieś nieszczęście.- Kici, kici! Samuel! Ty
mały, futrzasty gadzie, gdzie się ukryłeś? - wołałam, lecz odpowiadały mi tylko
odgłosy lasu.Skierowałam się w stronę
swojego ulubionego miejsca: niewielkiej polany, którą przecinał strumyk. Wiele
lat temu mój ojciec zbudował mostek, abym mogła bezpiecznie przechodzić na
drugi brzeg strumienia, co oczywiście wnosiło wiele radości w moje życie. Most
nad strumyczkiem stał się mi azylem. Tutaj organizowałam przyjęcia dla lalek, a
także eleganckie kolacje dla leśnych wróżek (które jakoś nigdy nie raczyły się
zjawić). Było to miejsce zabaw dla mnie i dla dzieci z okolicznych wsi. Drzewa
okalające polanę wysłuchiwały plotek, którym dzieliłam się ze swoją dawną (i
jedyną) przyjaciółką, Wiolettą. Siedząc na mostku po raz pierwszy całowałam się
z chłopakiem, a jakiś czas później z tego samego mostka skapywały łzy smutku i
porzucenia, mieszając się z wodą ze strumyczka, by przepaść raz na zawsze.Cóż, to było dawno, a ja
dorosłam i bez problemu przeskoczyłam strumyk jednym susem, chociaż nie
posiadam zbyt długich nóg. Przeglądałam się okolicznym konarom w nadziei, że
ujrzę na nich nastroszoną, czarną kulkę futra.Nagle usłyszałam głośne
"Krrrraaa!", a z korony drzew wyleciał kruk, który poszybował w dal.- Mrrrau. - zza pnia
wyłonił się Samuel, jak zwykle zadowolony z siebie.- Samuel, no nareszcie się
znalazłeś! - krzyknęłam uradowana - Chodź do pańci! - powiedziałam z czułością,
ruszając w stronę kocura, jednak Samuel, swoim zwyczajem, miał to gdzieś.
Obrócił się, machnął puszystym ogonem i skoczył w wysoką trawę.- No co ty?! - zdziwiłam i
zaczęłam gonić kota. - Stój, ty kudłaty diable!Zwierzak ani myślał się
zatrzymać. Pędził przed siebie, nie zważając na to, że jego pani nie jest
dostatecznie szybka i zwinna, aby radzić sobie z gęstymi krzakami. Bardzo
szybko nabawiłam się kilku zadrapań, dziurawej koszulki i złego humoru. Samuel
droczył się ze mną, kiedy tylko zostawałam w tyle, przystawał, a gdy miałam go
na wyciągnięcie ręki, w kilku susach szybko oddalał się ode mnie. Stanęłam w
miejscu.- Tak się bawić nie
będziemy - krzyknęłam - Jesteś zdrów aż nadto, jak zechcesz wrócić do domu to
pamiętaj, że drzwi będą otwarte.Już miałam obrócić się na
pięcie i szukać drogi powrotnej, gdy Samuel zaczął żałośnie miauczeć.
Zwątpiłam. Wystraszyłam się, że jednak coś mu jest, ale jak niby miałam to
sprawdzić, skoro cały czas uciekał?Ruszyłam w kierunku, z
którego dobiegł mnie lament kocura. Samuel stał na niewielkim, kamiennym
cokole, który znajdował się na środku niewielkiej polany. Tym razem nie
uciekał. Rozejrzałam się dookoła. To miejsce było bardzo dziwne, rzekłbym, że
nienaturalne. Polana była idealnie okrągła, a drzewa ją otaczające tworzyły
zwartą ścianę. Ciężko było mi złapać oddech, ale nie wiedziałam, czy to wina
tego miejsca czy mojej marnej kondycji i długiego biegu.Kucnęłam naprzeciw
Samuela. Przestał miauczeć, natomiast zaczął miotać ogonem, jak gdyby był
zdenerwowany lub zniecierpliwiony. To nie wróżyło niczego dobrego, wkurzony
Samuel mógłby z powodzeniem pełnić funkcję Abbadona.- I co, kocie? Nie
podejdziesz?Mrugnął do mnie.No tak, to było głupie
pytanie.Wyprostowałam się i
ruszyłam w stronę cokołu.Ledwo moja stopa dotknęła
kamienia, poczułam, że coś ciągnie mnie w dół. Wszystko stało się czarne,
przestałam cokolwiek widzieć.Słysząc swój własny krzyk,
zemdlałam.